Kolejny dzień, który dostarczył mi nowych informacji. Włoch nie był typowym Włochem i bardzo martwił się o nas i zatrzymywał w każdym miejscu, gdzie był ładny widok, żebyśmy mogły zrobić zdjęcie. Poza tym musiał coś załatwić w więzieniu, ale nadal martwił się o nas, żebyśmy za długo na niego nie czekały, więc kupił nam kawę i załatwił "tłumacza".
Potem zgarnął nas albański kierowca furgona, który zapewniał nas, że nie chce pieniędzy i że nie ma problemu i że kocha Polskę i że zawiezie nas gdzie chcemy. W sumie tak się stało... ale po drodze zatrzymał się na stacji benzynowej i wypił spore piwo, potem dał mi swój numer telefonu, potem znowu zrobiło się wokół nas zbiegowisko i wszyscy oglądali naszą mapę, potem nam przetłumaczono, że chce pieniądze, potem przetłumaczono, że bez pieniędzy zawiezie nas na miejsce, potem chciał zamiast pieniędzy mój telefon, potem mrugał do mnie okiem, potem nie skręcił do miejscowości, gdzie miałyśmy wysiąść, potem już chciałam dzwonić do ambasady, a potem.... wysadził nas tam gdzie chciałyśmy.
Wieczorem jeszcze dowiedziałam się o prawie zwyczajowym w Albanii, o krwawej zemście i o morderstwie w okolicy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz