poniedziałek, 30 lipca 2012

autostop w Albanii


















Jedno jest pewne. Nie byłam przygotowana do stopa w Albanii. W ogóle nie byłam przygotowana na Albanię. Wiedziałam tylko, że Tirana to stolica. Nie wiedziałam jaka waluta obowiązuje. Jak już się dowiedziałam, to nie wiedziałam, jaki jest przelicznik. Nie znałam żadnego słowa po albańsku. Nie wspomnę o braku znajomości historii i kultury... Generalnie moja ignorancja była przeogromna... ale może to i lepiej... z moimi lękami pewnie bym ominęła ten piękny kraj.
Już z rana okazało się, że nic nie wiem na temat transportu i dróg w Albanii. Wielce się uśmiałam, że autobus z Tirany do Peshkopi jedzie ok 6h, a to tylko 150km...a na mojej mapie to już w ogóle było ze 3cm...
Potem na drodze nastąpiło kolejne zaskoczenie. Stopa złapałyśmy dość szybko, mimo iż pan nie mówił po angielsku dogadaliśmy się, że zawiezie nas w stronę Tirany... tak też się stało...no prawie... bo po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów nadal do Tirany miałyśmy tyle samo kilometrów, co na początku podróży. Po czym się okazało, że ten uprzejmy pan był taksówkarzem i chciał od nas pieniądze za podróż. Na co my, że jedziemy przecież stopem. Na co on, że chce pieniądze, bo jest taksówkarzem. Za chwilę wokół nas pojawiło się kilku mężczyzn, którym próbowałyśmy wytłumaczyć, że jedziemy stopem. A oni nam, że przecież jechałyśmy taksówką i musimy zapłacić. W końcu znalazł się ktoś kto mówił po angielsku. niestety ten ktoś nie rozumiał idei autostopu, więc tłumaczył nam po angielsku, że to taksówkarz i musimy mu zapłacić. Skończyło się na tym, że pan dostał od nas jakieś macedońskie pieniądze, które zupełnie go niesatysfakcjonowały, ale że nie mógł się z nami dogadać, to podał nam rękę i pojechał.
Kolejnym problemem były furgony, czyli minibusy, które jeździły bez rozkładu jazdy i nie miały określonych przystanków, więc zatrzymywały się jak ktoś stał akurat przy drodze. A tak się składa, że jak się łapie stopa, to stoi się przy drodze. Poza tym sprzedawcy z okolicznych straganów chcieli nam pomóc i zatrzymywali nam te furgony. Oczywiście zagraniczne turystki muszą mieć pieniądze, więc cena za przejazd była wyższa niż dla tubylców. No, ale ponoć nie ma takiego miejsca, z którego nie można złapać stopa (no może oprócz Czech;)). Zatrzymała się jakaś para a my kilkakrotnie zapytałyśmy czy nie będą chcieli od nas pieniędzy i czy to na pewno nie taksówka. Nie była to taksówka, nie mówili po angielsku, ale zawieźli nas do Tirany. W stolicy znalazłyśmy kafejkę internetową i tam dopiero sprawdziłyśmy jak wygląda stop w Albanii.Generalnie ponoć łatwo, ale ponieważ jest sporo nieoznakowanych taksówek, więc na tabliczce dobrze napisać "no taxi". Poza tym nauczyłyśmy się przydatnego zwrotu "jo para...jo problem?" ("no money...no problem?"). Wystarczyło tylko tyle i nasze życie stało się trochę łatwiejsze ;)
Może nierozsądne było wsiadanie do samochodu, gdzie było już trzech Albańczyków, a ten który chował nasze plecaki do bagażnika był cały wytatuowany... ale przynajmniej miałyśmy pewność, że nie jest to taksówka... ale był to bardzo dobry stop...a pan z tatuażami w trosce o nasze zdrowie zakupił nam torbę owoców. Potem był kolejny dziwny stop. Zatrzymał się mężczyzna z kiepskim angielskim, który twierdził, że jest jakimś tam policjantem i że jego kolega zawiezie nas do Peshkopi, bo akurat tam jedzie. Po pewnym wahaniu zdecydowałyśmy się jechać z tym kolegą. Najpierw super wypasioną autostradą przez góry... jak się okazało została zbudowana przez Amerykanów, żeby w razie jakichś konfliktów czy wojny mieli łatwy dojazd do Kosowa. Potem droga była już wąska i kręta i prowadziła przez wysokie góry i wioski. Po kilku godzinach zrozumiałam dlaczego autobus jedzie tak długo. Ok100km zajęło nam 3-4h. Ale krajobrazy po drodze były powalające. W czasie podróży nasz kierowca mówiący po albańsku i trochę po włosku wypytał się nas skąd jedziemy, dokąd, gdzie będziemy spać, do kogo jedziemy, dlaczego ten Amerykanin nie ma samochodu i gdzie mieszka, czy mamy dzieci, czy mamy prawo jazdy, jak po polsku jest osioł, po co jedziemy do Peshkopi skoro tam nic nie ma, gdzie potem jedziemy... generalnie nasze odpowiedzi na większość z jego pytań wydały mu się dziwne i podejrzane...W każdym razie zadbał o to, abyśmy spotkały się z naszym amerykańskim przyjacielem, o którym nic nie wiemy;)
Tak wyglądał dzień stopowania w Albanii... gdybym wiedziała, że Amerykanin w łazience ma skolopendrę i skorpiona, to chyba bym została w domu...


niedziela, 29 lipca 2012

Ohrid i Elbasan













Stop został już złapany dnia poprzedniego. Po drodze zaliczony Ohrid i kąpiel w jeziorze. O 19-tej lądujemy w Albanii bez dachu nad głową. Pomoc nadchodzi z Ameryki.

Łączna liczba wyświetleń